środa, 26 grudnia 2012

Rozdział drugi


    Carles czasami wyobrażał sobie swoją starość. Moment, w którym skończy karierę i zajmie się swoim życiem osobistym. Myślał o tym, że będzie miał przy boku ukochaną osobę i być może dzieci. Nigdy nie spodziewał się jednak, że w wieku trzydziestu czterech lat zostanie ojcem prawie pełnoletniej dziewczyny.
    Nie miał pojęcia jak się zachować. Siedział w kuchni, trzymając w dłoniach kubek parującej kawy i patrząc na córkę, która siedziała naprzeciw niego. Dziewczyna swoimi długimi palcami mieszała łyżką w zawartości swojej miseczki. Czekoladowe płatki już dawno namiękły w mleku i teraz wyglądały mało apetycznie.
    - Będziemy musieli poszukać ci szkoły - odezwał się, przerywając uciążliwą ciszę.
    Dziewczyna spojrzała na niego bezbarwnym wzrokiem. Puyol zawsze czuł się nieswojo, gdy tak na niego patrzyła. Nie odpowiedziała nic, tylko ponownie utkwiła wzrok w miseczce.
    Mężczyzna westchnął ciężko i upił łyk stygnącej kawy.  Musiał zacząć być ojcem, a kompletnie nie wiedział od czego zacząć. Poprzedniego wieczoru siedział długo z przyjaciółmi i rozmawiał na temat Jackie. Pique, zarówno jak i Fabregas byli w ogromnym szoku i myśleli, że Carles sobie z nich żartuje.
    Ile on by dał, żeby to wszystko okazało się zwykłym żartem?
    Dziewczyna niczego mu nie ułatwiała. Próbował ją zagadywać, jednak ona nie miała ochoty na rozmowy. Zbywała go zdawkowymi odpowiedziami i wzruszeniem ramion. Puyol z natury cierpliwy zaczął tracić siły. Wiedział, że nie będzie mu łatwo, jednak nie spodziewał się, że będzie aż tak ciężko.
    - Pomyślimy o tym jak wrócę z treningu, dobrze? - zapytał, przyglądając się jej uważnie.
    Dziewczyna wymruczała w odpowiedzi coś, co brzmiało jak okej.
    Puyol patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym wstał i odstawił kubek do zlewu.
    - Obok telefonu w salonie jest zapisany mój numer. Gdyby coś się działo, albo gdybyś czegoś potrzebowała dzwoń. Powinienem wrócić za dwie godziny - dodał, jednak nie doczekał się odpowiedzi.
    Chciał z nią porozmawiać, ale nie wiedział jak ją do tego namówić. Zerknął na zegarek. Jeżeli nie wyszedłby teraz, to spóźniłby się na trening. Zaniechał więc dalszych prób rozpoczęcia rozmowy. Postanowił spróbować ponownie już po powrocie.

    - David, przestań się tym zadręczać - powiedział do przyjaciela, widząc jego strapioną minę.
    - Trudno nie zadręczać się faktem, że z twojej winy małe dziecko wylądowało w szpitalu - odpowiedział mu Villa, wiążąc buta.
    Carles skrzywił się lekko, wspominając w myślach historię małej Caroline, która poniekąd przez Villę trafiła do szpitala.
    - To nie twoja wina...
    - Zupełnie nie moja. Była pod moją opieką, kiedy to się stało, to ja jestem za to odpowiedzialny - podniósł się z miejsca i założył bluzę. 
    - Jak ona się czuje? - zapytał Puyol. 
    - Nie wiem. Michelle się nie odzywa. Powiedziała, że mam się jej nie pokazywać na oczy - rzucił gorzko, ładując korki do swojej torby. 
    - Przejdzie jej...
    - Nie, Jona. Nie mogę. Muszę jechać do szpitala. 
    Gdzieś obok usłyszeli głos Alexisa, który w zawrotnym tempie zakładał spodnie. Carles spojrzał na niego nieco zdziwiony. Jeszcze niedawno nie pamiętał o istnieniu swojej córki, a teraz nagle się nią zainteresował. 
    Przechodząc obok nich, Alexis rzucił pogardliwe spojrzenie Davidowi. Puyol widział, jak szczęki Davida zaciskają się, a ręce zwijają w pięści. 
    - Daj spokój - powiedział szybko, kładąc dłoń na ramieniu Villi. - To nic nie da.
    - Wiesz, co jest najgorsze? Że to ten palant je zostawił, porzucił własną rodzinę, a teraz to właśnie on jest bohaterem, bo uratował córkę, o której zdążył już dawno zapomnieć. Mam dać spokój? Proszę bardzo. Na razie - rzucił, zabierając z miejsca swoje rzeczy i wychodząc z szatni. 
    Puyol patrzył na drzwi, które się za nimi zamknęły. Wydawało mu sie, że rozumiał jego rozgoryczenie. Chciał mu jakoś pomóc, ale kompletnie nie wiedział, co mógłby mu doradzić. On sam miał swoje życie i własne problemy. Jeden z nich czekał na niego w domu.

    Gdy po powrocie do domu wszedł do kuchni, zauważył, że kubki stały umyte na suszarce, tuż obok miseczki. Mile zaskoczony poszedł na górę, prosto do pokoju Jackie. Zapukał delikatnie do drzwi i odczekał chwilę, jednak nie usłyszał żadnej reakcji. Nieco zaniepokojony otworzył drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu. 
    Dziewczyna leżała na swoim łóżku i spała. Od razu zauważył jej podkrążone oczy i ślady łez na policzkach. Gdzieś w środku ścisnęło mu się serce na ten widok. Pomimo tego, że znał ją zaledwie od dwóch tygodni, chciał dla niej jak najlepiej. 
    Nie wiedział, czy to możliwe, ale chwili, gdy minął pierwszy szok, po informacji, że dziewczyna jest jego córką, ogarnęło go dziwne uczucie odpowiedzialności i troski o nią. Może to tak właśnie działało? Może w chwili, gdy dowiedział się, że ma dziecko jego ukryty dotąd ojcowski instynkt nagle się aktywował?
    Najciszej jak tylko potrafił podszedł do dziewczyny i przykrył ją kocem, który leżał zwinięty gdzieś w okolicy jej stóp. Patrząc na jej uśpioną twarz, dostrzegał siebie. Mieli podobne rysy i niemalże identyczne kości policzkowe. Włosy także miała po nim. Długie i kręcone. Kolor zaś odziedziczyła po Emmie. Uśmiechnął się smutno, po czym wyszedł z jej pokoju, delikatnie zamykajac za sobą drzwi. 
    Zszedł na dół i usiadł w salonie, gdzie zasiadł przed laptopem. Musiał znaleźć dla niej jakąś szkołę, jednak kompletnie nie miał pojęcia czym się kierować przy wyborze. Skoro jednak był ojcem musiał zacząć zachowywać się jak ojciec. 

    - I jak ci się podoba ta szkoła? - zapytał wesoło dziewczynę, kiedy przemierzali szkolny korytarz, kierując się w stronę wyjścia.
    - Nie jest zła - powiedziała obojętnie, wkładając dłonie w kieszenie swoich czarnych jeansów.
    Popatrzył na nią lekko zdziwiony. W gabinecie dyrektorki również mruczała coś pod nosem. Mężczyzna się starał, zagadywał ją, jednak nie miał zielonego pojęcia jak do niej dotrzeć.
    - To jedna z najlepszych szkół w Barcelonie i na pewno będziesz z niej zadowolona - dodał, przepuszczając dziewczynę w drzwiach.
    Jacqueline nie odpowiedziała, czym tylko jeszcze bardziej zirytowała ojca. Starał się być cierpliwy, jednak wszystko miało swoje granice.
    - Jackie, musimy porozmawiać - odezwał się do niej, gdy zbliżali się już do ich domu. - Spójrz na mnie. - Dziewczyna nieśpiesznie przeniosła na niego wzrok. - Ja rozumiem, że jest ci ciężko, że przeżyłaś wielką tragedię, ale musisz zacząć normalnie funkcjonować. Twoja matka odeszła, ale ty nadal żyjesz. Prędzej, czy później będziesz musiała zacząć ze mną rozmawiać. Myślisz, że mi ta cała sytuacja odpowiada? - zapytał, mając na myśli momenty, kiedy jego córka traktowała go jak powietrze. Wjechał na podjazd i zgasił silnik samochodu, po czym skupił wzrok na dziewczynie. 
    - Skoro tak bardzo przeszkadza ci ta sytuacja - zaczęła, robiąc w powietrzu placami cudzysłów - to trzeba było mnie zostawić. Nikt nie kazał ci mnie tutaj ciągnąć. Mogłes oddać mnie do domu dziecka. Tam byłoby mi lepiej niż z tobą - rzuciła oschle, po czym otworzyła drzwi i szybko wyskoczyła z auta i skierowała się w stronę domu. 
    - Jackie, źle mnie zrozumiałaś - krzyknął za nią. W odpowiedzi usłyszał tylko odgłos zatrzaskiwanych drzwi. 
    Spojrzał w tamtą stronę i westchnął ciężko. Mężczyźni zawsze powtarzali, że ojcowstwo to piękna sprawa. Carles jednak daleki był od tego stwierdzenia. Wybuch dziewczyny uświadomił mu, że będzie o wiele ciężej niż do tej pory przypuszczał.

***

W zasadzie powinnam Was przeprosić, że rozdział jest tak kompletnie beznadziejny. Strasznie źle mi się go pisało, przez co wyszedł jakiś taki nijaki i strasznie nudny. Musze jednak ruszyć do przodu, a bez tego rozdziału byłoby to trudne.
Nie wiem kiedy pojawi się nowy. Nowe otoczenie sprawia, że miewam napady weny wtedy, gdy nie mam możliwości pisania. Mogę Wam tylko powiedzieć, że rozdziały będą się pojawiały na zmianę z karuzelą-szczęścia.

No i cóż. Szczęśliwego Nowego Roku!